Z powrotem wybieramy krótszą drogę. Los chciał, że skierował nas przez Warszawę. Mimo, że przed nami był jeszcze kawał drogi, musieliśmy się zdecydować na przystanek.
Mieścinka była bardzo mała. Szukając miejsca, w którym możnaby kupić lokalne pocztówki, trafiamy do sklepu. Zagaduje nas staruszek, weteran II Wojny Światowej, pytając się, co robimy w takiej dziurze, jak ta. Wyjaśniamy i pytamy się, skąd się wzięła nazwa miasteczka, czy mieszkają tu jacyś Polacy. Staruszek, choć mieszkał tu przez całe życie, nigdy nie słyszał o żadnych Polakach, nie wie też, skąd się wzięła nazwa tej miejscowości.
No cóż, nie mamy dużo czasu, musimy zdążyć na powrotny samolot do domu, takie informacje muszą więc nam wystarczyć. Nie znaleźliśmy pocztówek, kupiliśmy lokalną gazetę - tygodnik. Niesamowita lektura - szczególnie kroniki kryminalnej. Między innymi:
* x-owski zgłosił, że słyszał tajemnicze hałasy w nocy, patrol policji niczego nie znalazł,
* jakaś nastolatka została przyłapana na prowadzeniu pod wpływem alkoholu i odebrano jej prawo jazdy na kilka miesięcy.
No cóż, może życie na amerykańskiej prowincji nie jest łatwe, ale na pewno nie jest niebezpieczne... ;)