Po krótkiej podróży pociągiem i promem dotarliśmy na świętą wyspę Miyajima. Pogoda była wspaniała, mogliśmy więc bez przeszkód napawać się widokami. Już na placu za przystanią przywitały nas oswojone jelenie. Wszędzie było mnóstwo ostrzeżeń przed tymi jeleniami, że jedzą papier i że mogą być niebezpieczne. No i żeby ich nie dokarmiać. Zwierzaki wyglądały dość mizernie, były bardzo ufne. Miały też swoją opiekunkę dzierżącą w pogotowiu łopatę i miotłę, która w każdej chwili mogła wkroczyć do akcji i uprzątnąć ewentualny nieporządek, który te niewinne zwierzęta mogły spowodować.
99% przybyszy z zewnątrz przyjeżdża tu tylko po to, aby zobaczyć świątynię i sławną tori. My, oprócz tego, postanowiliśmy również wjechać na szczyt, a potem zejść pieszo.
Na górnej stacji kolejki przywitał nas tajemniczy napis, mówiący o tym, że małpy poszły jeść obiad do lasu. Zapomnieliśmy o tym, że jest tu rezerwat małp, podobnie jak na Gibraltarze. Niestety, żadna małpa nie wyszła z lasu, aby się z nami przywitać. Nie byliśmy tym zawiedzeni, ponieważ widok na zatokę zapierał dech w piersiach. Fantastyczny. Cudowny. Postanowiliśmy wejść na samą górę tej góry, po drodze zwiedzając górskie świątynie.
W świątyniach, jak we wszystkich innych, również sprzedawano amulety, wróżby i inne takie. Była również lodówka z napojami. Jedyna różnica polegała na tym, że nikogo nie było. Jeśli ktoś chciał coś kupić, na przykład wodę mineralną, brał to, na co miał ochotę i zostawiał pieniądze w zwykłym drewnianym pudełku. W pudełku było sporo pieniędzy. Ach, żeby i u nas można było zbudować taką drugą Japonię.... Marzenie.